Trasa na Bukową to bez wątpienia jedna z moich i Krisa ulubionych dróżek. Pierwsze 10 km to "dziurawo" i pod górkę, a więc straciliśmy na samym początku dobrą średnią prędkość. Od Deputatów przez 8 km lasem, w miarę "ok" drogą do samej Bukowej (to już woj. lubelskie) jedzie się naprawdę przyjemnie. Po 24 km byliśmy w Bukowej gdzie króciutka przerwa na "Tigera" ;) i ruszyliśmy dalej na Ciosmy. Trasa nadal przebiegała przez piękne lasy. Zatrzymaliśmy się jeszcze nad bagnami gdzie w lecie jest dużo ładniej, ale zdjęcia wyszły i tak całkiem nieźle ;) Chmury się zbierały i w oddali błyskało się, a wiec uderzyliśmy już prosto jak najszybciej do domu. Po drodze jeszcze podjazd na wiadukt przed Ciosmami, gdzie rozprowadza się świetny widok, szkoda, że wtedy już słońce zaszło. Zjazd z wiaduktu jest bardzo szybki, nabraliśmy prędkość 61,2 km/h. Dalej jechało się już prawie tylko z górki do samej Kurzyny, a więc w szybkim czasie nadrobiliśmy średnią predkość, a deszcz spotkał nas dopiero w Kurzynie ;)
Wyjechaliśmy koło godziny 14.00, wycieczka zupełnie "na lajcie", nawet się nie staraliśmy jechać równym i szybkim tempem tylko 25 km/h :) a to m.in. dlatego, że samopoczucie moje i Krisa nie było najlepsze. Jak wsiadłem na rower zastanowiłem się co mnie w trasie spotka, bo ten dzień był dla mnie dziwny i pechowy. Oczywiście na rowerze wrażeń również nie zabrakło. Życie mi przeszło przed oczami tuż za Dąbrówką, gdy przy zjeździe nabrałem prędkości 56 km/h i nie zauważając zakrętu wypadałem z drogi. Całe szczęście, że było tylko to pastwisko, na którym kilka razy porządnie mnie wyrzuciło a w efekcie upadałem na glebę. O dziwo koła prawie nie naruszone, tylko przedni hamulec nadawał się do naprawy. W Ulanowie lody były bardzo smaczne i dalej udaliśmy się do Glinianki na źródełko zwane Rozdołem. Tam znowu dłuższy postój, kilka fotek i ruszyliśmy na Kurzyne.
Cały weekend zapowiada się obiecująco. W środę wróciłem ze szkoły, a w czwartek już na rower. Celem była miejscowość Stany i nie mniejsza średnia prędkość niż 30 km/h i udało się, z czego zrobiło się 75 km w dobrym czasie jak na dwa tygodnie przerwy. Trasę podzieliłem sobie na trzy odcinki, jednak z kilometrami tych odcinków byłoby można nadać więcej. z Kurzyny do Niska jechało się bardzo dobrze, bez wiatru, na tym odcinku uzyskałem największą prędkość całej wycieczki - 50 km/h. Jedynie zastępczy most w Zarzeczu na Sanie trochę mnie zirytował, gdyż przednia opona lekko się z centrowała. Odcinek z Niska do Stanów uważam za najbardziej przyjemny. Prosta droga niekonieczne "bez dziur" i ciągnący się las Puszczy Sandomierskiej nadał fajny klimacik i jechało się bardzo dobrze. Należy zaznaczyć, że ruch był ku mojemu zdziwieniu na tych pierwszych odcinkach stosunkowo niewielki, ale to do czasu ;) Od Przyszowa do Stanów udałem się nieruchliwą drogą przez łąki, widoczki były naprawdę rewelacyjne. Ujrzałem znak "Stany" i pierwszy cel wycieczki został zrealizowany. Z powrotem udałem się przez 10 km tą samą drogą bo nie było innej możliwości. W Nisku zatrzymałem się w sklepie, uzupełniłem płyny, zjadłem batona i po 15 min odpoczynku ruszyłem dalej. Na rondzie odbiłem na Racławice no i się zaczęło. Radość z małym ruchem na drodze zeszła na bok i zaczęła się nerwówka do samego Przędzela, a więc przez blisko 7 km jechałem przy dużym natężeniu ruchu bez jakiegokolwiek pobocza. Co drugi pojazd na drodze to był tir. Po 15 minutach jazdy na tym odcinku widok pięści w moją stronę już mnie nie dziwił - korkowałem drogę ;) Ale co jakiś czas był zjazd w drogi polne więc zatrzymywałem się regularnie aby nie spowolnić całkowicie ruchu na drodze. Gdy po tej kilku kilometrowej męczarni odbiłem na Przędzel, ulga była niesamowita. Wtedy właśnie dopadł mnie kryzys. Nie miałem sił utrzymać prędkości powyżej 30 km/h, w dodatku jechałem pod wiatr, ale wyraźnie zaczęło brakować mi sił i średnia prędkość spadła do 29 km/h. Za Ulanowem 10 minutowy postój "na siusiu" i przez najbliższe 11 kilometrów już w swoim terenie nadrobiłem straconą prędkość i szczęśliwie dojechałem do Kurzyny, a średnia prędkość wskazała na ponad 30 km/h ;)!
Jak widać w czasie przygotowań do świąt również znalazła się chwila na rower. 27 km zrobione przez okoliczne wioski (Kurzyna-Gózd-Huta Nowa-Kurzyna) w 50 min. Pierwszy wyjazd rowerem w tym roku poniżej 30 km i czuje, że więcej takich nie będzie ;)
Ostatni dzień weekendu zapowiadał się obiecująco. Rano wstałem, pierwsze co zrobiłem wyszedłem na taras, było ciepło i całkowicie bezwietrznie. Za 3 h mialem już ruszać na rower i ruszyłem ale zerwał się duuuży wiatr, który towarzyszył mi przez najbliższe 50 km. Była to lekcja wytrzymałości jazdy pod wiatr, który momentami potrafił mi tak mocno podwiać z boku, że jechało się niepewnie. Ten dzień był też nauczką i udowodnił mi, że zawsze powinno się prześledzić trasę wycieczki zanim się na nią wyruszy. Dowodem jest tego, że przegapiłem jedno skrzyżowanie i przez bliskie 4 km jechałem typową polską drogą "dziura na dziurze" dlatego pozwoliłem sobie te kilometry uznać jako przejechane w terenie. Średnia prędkość na takiej drodze była 20 km/h i dodatkowo upierdliwy wiatr, który za każdy razem wiał mi w twarz. Ale oczywiście mi to nie przeszkadzało, bo bezchmurne niebo i piękny krajobraz robił swoje. Przez ostatnie 15 km nadrobił czas stracony na dołach i jechałem z prędkością 35 km/h. Wycieczkę uważam jak najbardziej za udaną, teraz czekać na piątek :)
Nie ma to jak wsiąść na rower i udać się dla mamusi do apteki 10 km (do Ulanowa) xD. Decyzja o krótkiej wycieczce podjęta pochopnie i to w samo południe. Nawet się nie zastanawiałem, aby odmówić, w końcu chwila oderwania się od domowych obowiązków no i pretekst aby wsiąść na dwa kółka :) Było troszeczkę wietrznie i cały czas straszyło ciemnymi chmurami. Rzecz jasna, że wybrałem okrężną drogę powrotu i licznik nabił mój numerek z dziennika czyli 28 km ;) Dojeżdżając do domu poczułem pierwsze krople deszczu, więc miałem szczęście.. Teraz czekamy na niedziele..